O atrakcyjności wizji świata zaproponowanej w "A Ghost Story" decyduje przede wszystkim surrealistyczne odwrócenie porządku, do którego przyzwyczaiła nas kultura. Duchy, zwykle przedstawiane jako
Reżyserowi Davidowi Lowery'emu nie sposób odmówić tupetu. W trakcie dotychczasowej kariery Amerykanin był w stanie podpisać swoim nazwiskiem zarówno mroczny, art house’owy kryminał "Wydarzyło się w Teksasie", jak i disnejowską bajeczkę "Mój przyjaciel smok". "A Ghost Story" na pierwszy rzut oka wygląda jak owoc karkołomnego połączenia tych dwóch wrażliwości. Nowy film Lowery'ego pozostaje jednocześnie przepełniony goryczą i ujmująco niewinny. Przy okazji, za jednym zamachem przełamuje całą masę mocno zakorzenionych w amerykańskim kinie schematów. Choć reżyser – zgodnie z tytułem – opowiada historię o duchach, trudno odczytywać jego film w kategoriach horroru. Pomimo że w "A Ghost Story" istotną rolę odgrywa wątek rozdzielenia dwojga zakochanych, nie sposób uznać także, że mamy do czynienia z melodramatem. Charakteryzująca dzieło Lowery'ego ulotność czyni z niego przykład filmowej poezji, która nie może, ale i nie chce być zrozumiała dla każdego.
Pierwsze sceny "A Ghost Story" nie szczędzą odbiorcy ironii i sprawiają wrażenie pułapki zastawionej na niewtajemniczonych. Reżyser przykuwa wprawdzie uwagę za sprawą umieszczenia w obsadzie kasowego duetu Casey Affleck-Rooney Mara, ale daje obojgu raptem kilkanaście minut czasu ekranowego. Tuż po zawiązaniu intrygi Lowery umieszcza ponadto w fabule długą sekwencję, której statyczność może stanowić wyzwanie nawet dla najbardziej zaprawionych w bojach weteranów kina nowohoryzontowego. Wszyscy widzowie zdolni do zaliczenia tej przedziwnej próby, mogą jednak liczyć na nagrodę. Film, początkowo zakrawający po prostu na artystowski popis umiejętności, stopniowo odsłania wewnętrzną logikę.
O atrakcyjności wizji świata zaproponowanej w "A Ghost Story" decyduje przede wszystkim surrealistyczne odwrócenie porządku, do którego przyzwyczaiła nas kultura. Duchy, zwykle przedstawiane jako wszechmocne źródła grozy, w świecie Lowery'ego pozostają rozczulająco zagubione i bezbronne. Co gorsza, ich więź z materialnym światem z każdą chwilą ulega widocznemu osłabieniu. W ten sposób historia z upiorami w roli głównej okazuje się tak naprawdę opowieścią o przemijaniu. Choć niektórzy twierdzą, że upływ czasu przynosi zbawienne efekty, bo pozwala okiełznać traumy i przejść nad nimi do porządku dziennego, Lowery – nieuleczalny romantyk i melancholik – zdaje się być przeciwnego zdania. Zgodnie z wizją reżysera, nie ma w końcu nic bardziej dotkliwego niż świadomość, że ktoś, kto kiedyś był dla nas najważniejszy na świecie, ostatecznie musi ulec zapomnieniu.
Zawarta w "A Ghost Story" metafora okazuje się tak bardzo nośna, gdyż łatwo odsłania swą uniwersalność. Choć w punkcie wyjścia reżyserowi chodzi o śmierć, łatwo wyobrazić sobie, że opisane przez niego reguły znajdują zastosowanie także w mniej ekstremalnych sytuacjach, takich jak choćby rozpad związku. Być może zresztą z "A Ghost Story" wynika, że rozwój każdej relacji uczuciowej warunkuje pozbycie się z pamięci pierwotnego, idealistycznego wizerunku partnera. W takiej sytuacji amerykański film mógłby stanowić ciekawą ilustrację jednego z najbardziej enigmatycznych i hipnotyzujących zdań, które wyszły spod pióra nieodżałowanego Davida Fostera Wallace'a: "Every love story is a ghost story". W pojemnym znaczeniowo dziele Lowery’ego potencjalnych ścieżek interpretacyjnych jest zresztą całe mnóstwo. Niezależnie od tego, którą z nich wybierzemy, aura wokół "A Ghost Story" ma w sobie coś przygnębiającego. Na pocieszenie warto jednak dodać, że smutek rzadko kiedy bywa równie piękny i inspirujący.
Krytyk filmowy, dziennikarz. Współgospodarz programu "Weekendowy Magazyn Filmowy" w TVP 1, autor nominowanego do nagrody PISF-u bloga "Cinema Enchante". Od znanej polskiej reżyserki usłyszał o sobie:... przejdź do profilu